Forum POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU! Strona Główna POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU!
Społecznościowe forum dyskusyjne ROD 'LEŚNY BARCINEK' - PZD Okręg Poznański
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Ucieszyć człowieka swoją twórczością

 
Odpowiedz do tematu    Forum POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU! Strona Główna » Historia Ogrodu a jego teraźniejszość Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Ucieszyć człowieka swoją twórczością
Autor Wiadomość
Zet
Administrator



Dołączył: 17 Lis 2008
Posty: 1508
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Poznań

Post Ucieszyć człowieka swoją twórczością

|
Rozmowa z użytkownikiem działki w ROD Leśny Barcinek artystą-plastykiem Franciszkiem Olejniczakiem, oczywiście o jego twórczości i o Ogrodzie.

Pytanie.
Mistrzu Franciszku, tak będę się czasem do Pana zwracał, jak to jest przyjęte w kręgu bliskich znajomych i przyjaciół – ukończył Pan malarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych (dzisiaj Akademii Sztuk Pięknych) w Poznaniu w roku...?
Odp.: 1967, ale tu chciałbym sprostować: ja nie kończyłem malarstwa, a Wydział Architektury Wnętrz u profesora Jana Cieślińskiego. W owym czasie architektura wnętrz nie cieszyła się taką popularnością wśród kandydatów na studia, jak ma to miejsce dzisiaj. Mniej się budowało, przy tym raczej standardowo, dominowała unifikacja, niewiele było prywatnych zamówień indywidualnych.
Malarstwo było moim drugim, równie poważnym zainteresowaniem, które z czasem stało się moją pasją. Miała ona swoje podłoże w mojej wcześniejszej edukacji artystycznej – ukończyłem bowiem w 1957 roku Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni-Orłowie, gdzie na wysokim poziomie postawiona była np. fotografika.
Po liceum miałem przerwę, bo gdy nie dostałem się na Wydział Dydaktyczno-Artystyczny Uniwersytetu w Toruniu z braku wystarczającej liczby punktów, to właśnie w okresie tego „balansowania” zainteresowało się mną wojsko i musiałem odbyć zasadniczą służbę wojskową. Szczęśliwie ukończyłem ją po dwóch latach. Pamiętam, szedłem do cywila w sierpniu, a wkrótce zaistniała bardzo napięta sytuacja polityczna tzw. kryzys kubański, grożący wybuchem kolejnej wojny światowej; słynny konflikt USA – ZSRR: Kennedy – Chruszczow. Tak więc dopiero w 1961 roku podjąłem w Poznaniu studia artystyczne trwające w owym czasie sześć lat. Zatem moje „profesjonalne obcowanie ze sztuką” trwa nieprzerwanie od 1967 roku.

Pyt.: Policzmy szybko: za trzy lata wypadnie akurat latem jubileusz 45-lecia pracy artystycznej? Pewnie taka uroczystość nie obejdzie się bez... świniobicia. Może pomyślimy o tym tu w Ogrodzie?
Odp.:
Tajemniczy (?) uśmiech Franciszka Olejniczaka...

Pyt.: Kto ze znanych artystów był Pańskim nauczycielem na studiach?
Odp.: Wspominałem już o profesorze Janie Cieślińskim (architekt wnętrz), a teraz przywołam jeszcze meblarza profesora Węcławskiego. Zapamiętałem go jako człowieka rygorystycznego i wiele od nas wymagającego. Przestrzegał, że nawet jeden nierozważnie zaprojektowany detal może wnętrze „skopać”, i on miał rację. Profesor Cieśliński miał niezwykłą rękę do rysunku i opanowane wyczucie proporcji. Był on jednym z twórców hotelu „Merkury” w Poznaniu, do którego to budynku chodziliśmy na początku lat 1960. oglądać puste jeszcze wnętrza. Stanowiły one nasz „materiał” ćwiczeniowy. W ich ramach przygotowywaliśmy projekty wnętrz. Nie wiem, czy inwestor później z nich korzystał i w jakim stopniu, ale może jakaś nasza inspiracja w nich zawarta przeniknęła do oficjalnego projektu? Myśli twórców chodzą przecież dość specyficznymi drogami, ba! Nawet wśród paranoików zdarzają się świetni artyści.
Z kolei w zakresie malarstwa, dzisiaj mojej ukochanej dziedziny sztuki, znaczące piętno artystyczne odcisnął na mojej studenckiej osobowości rektor PWSSP profesor Hipolit Polański, którego córka Wanda była tą znaną –obok Sokorskiej- śpiewaczką koloraturową. To były dwie przyjaciółki.
Z pozoru prof. Polański wydawał się mało dostępnym człowiekiem, ale miał niezwykle uroczą, uczuciową i wrażliwą osobowość. Darzyłem go, zresztą jak wszyscy, wielkim szacunkiem. Baliśmy się go, ale był dla nas wielkim autorytetem. Był wysokiej postury, około dwa metry wzrostu, potężny mężczyzna i jak przychodził do pracowni, to miał swój równie wielki fotel, w którym ledwo się mieścił, chociaż my dwaj na pewno razem usiedlibyśmy w nim. Studiowałem pod jego kierunkiem malarstwo do III roku, zaś od IV roku aż do dyplomu – u profesora Tadeusza Brzozowskiego, który w tymże roku kończenia studiów zmarł w Mediolanie na zawał serca. Jako człowiek i artysta był wyśmienity.

Pyt. A pamięta Pan temat (motyw) swojej pracy dyplomowej z architektury wnętrz czy malarstwa, które też przecież w pewnym momencie kończyło się weryfikacją osiągniętych umiejętności?
Odp.:
Wybrałem jeden z tematów zaproponowanych przez prof. Cieślińskiego: przystań jachtową z okolic Kiekrza, którą projektowałem włącznie z wnętrzami. Zresztą, uwielbiam architekturę przestrzenną również, ten zakres tworzenia był kompatybilny z moją wyobraźnią i powiem szczerze, że projekt przystani udał mi się, został dobrze oceniony. Tu dodam, że trójki nie miałem żadnej, przez trzy lata otrzymywałem stypendium naukowe, z czegoś ono wynikało. Byłem też starostą roku.
Natomiast moją edukację malarską zakończyłem wykonaniem autoportretu. To był wielki obraz zawieszony później pod sufitem w pracowni. Nadto, obrazu abstrakcyjnego, którego ideą była „walka pionów z poziomami”. To było bardzo ciekawe zagadnienie: bardziej agresywny w obrazie jest „pion”, dlatego nie można zbyt wielu pionów wprowadzić do obrazu, bo go przefajnisz, musi być przewaga poziomów. Natomiast pionami równoważysz poziomy. Chyba profesor Brzozowski porównywał obrazowo „poziomy” do kobiet – to piękno, a „piony” – to mocny, zdecydowany, momentami brutalny mężczyzna. Jak profesorowi coś w naszych obrazach nie pasowało, to mówił: ciachać pionami.

Pyt. Co się stało z Pańskimi pracami zwieńczającymi studia?
Odp.:
Rektor Polański miał metodę pozostawiania w uczelni obrazów, które jemu się podobały. Inne – dyplomant mógł zabrać. Część pozostawionych prac absolwentów uczelnia przekazywała do placówek oświatowych, kilka moich, m.in. pejzaże, które prezentowały wspomniane zmagania „poziomów z pionami” trafiło w ten sposób do niektórych szkół w Koninie.

Pyt. Czy rodzaj uprawianego przez Mistrza malarstwa zmienił się od tamtych uczelnianych czasów?
Odp.:
O tak, zmienił się. Przestałem być mocno ekspresyjny, zrezygnowałem z pewnego rodzaju „krzykliwości” i „niecierpliwości”, zarzuciłem mocne kontrasty. Z biegiem lat zacząłem łagodnieć i w tej chwili preferuję pewnego rodzaju liryzm. Moje obrazy nasycone są więc spokojem i sielskością. Wydaje mi się, że świetnie czułbym się np. w czasach Jeana Baptiste Corota, Jeana Francoisa Milleta czy w ogóle w epoce rokoka - Francoisa Bouchera. Ci ludzie, malarze odpowiadaliby mi, gdyż tworzyli to, co teraz zanika, tak jak np. snopki zboża, których ja już nie widzę na polach, a one są tak piękne... Przypominają mi lata dziecięce, moją młodość. Zanikł obraz maszyny parowej poruszającej pasem transmisyjnym młockarnię, nie odtworzy się już pracujących przy młocce ludzi z widłami, poruszających się w chmurze pyłu z plew i słomy. Do tych czasów i tych motywów mam sentyment. Wszędzie szukam np. czegoś, co przybliżyłoby mi pracę stelmacha (kołodzieja). Chciałbym spotkać chociażby wóz drabiniasty, którym w młodości nieraz jeździłem na majówki do lasu siedząc między szczeblami drabiny umajonej pachnącym tatarakiem i machając nogami... Co szczeblina, to siedziała inna osoba: chłopcy, dziewczyny; łezka w oku się kręci...

Pyt. W połowie lat 1960. trudno było studentom malarstwa o atrakcyjny staż zagraniczny, ale czasem zdarzały się wyjazdy na półroczne/roczne studia (dla porównania – dzisiejsze wyjazdy w ramach programu „Socrates”) do ówczesnego Zawiązku Radzieckiego. Przepustką były, podobnie jak i teraz, osiągane wysokie wyniki w nauce. Czy Pan jako student pobierający stypendium naukowe otrzymał szansę takiego wyjazdu studyjnego?
Odp.:
Było coś takiego. Polityczny aspekt sprawy, którego niektórzy mogą się dzisiaj w nim dopatrywać, zniechęca do głębszych wynurzeń, ale ja zawsze byłem buntowniczą naturą więc powiem: drażniły mnie i wówczas otrzymywane „tam” ostrzeżenia: uważaj, bo ten to „nabljudatiel”... To był okres rządów Kosygina, który nastał po Chruszczowie. Ten ostatni jeszcze wówczas żył i Rosjanie się chwalili, że otrzymał on pod Moskwą willę, w której będzie pisał pamiętniki. Pojechałem do ZSRR jako student II czy III roku wraz z kolegą na sześć miesięcy w ramach wymiany studenckiej. w celu wzbogacenia warsztatu i umiejętności malarskich. Mam nadzieję, że władze uczelni wytypowały mnie na ten wyjazd z racji moich wyników w nauce i że nie zająłem miejsca innemu, może słabszemu, ale o mocnym „kręgosłupie ideologicznym”.

Pyt. Czy ten półroczny pobyt w ZSRR był pod względem edukacyjnym korzystny, dał konkretne wyniki? Jeśli tak, to na czym one polegały?
Odp.:
Przebywałem na Wydziale Malarstwa Kopijnego Akademii Sztuk Pięknych w Leningradzie, więc przede wszystkim uzyskałem wiedzę o technikach kopiowania obrazów z epoki renesansu, baroku i rokoka, bo głównie nimi zajmowała się pracownia leżąca w jednym z zaułków w pobliżu Ermitażu, do której trafiłem. We wspomnianym muzeum znajdowała się specjalna sala dla kopistów, gdzie w ramach studiów spędziłem wiele czasu. Uwielbiałem kopiować dzieła Rembrandta: niezwykłe studia twarzy postaci z jego obrazów. W ogóle można czerpać od niego tak piękne rzeczy, że to zauroczenie Rembrandtem pozostało mi do dzisiaj. Poprzez kolor, światłocień jaki malarze wspomnianych epok stosowali można oddać atmosferę mego wnętrza, tego co czuję. Mnie to odpowiadało.
Z podobnej przyczyny odpowiada mi też impresjonizm: lubię rozkolorowane jasną barwą i słońcem obrazy Cezanne’a, Degas’a czy Renoira (którego uwielbiam również za formę).

Pyt. Rzeczywiście w wielu obrazach Mistrza widać wyraźnie wpływy Rembrandta, który nie tylko potrafił stworzyć kolorem, światłocieniem atmosferę pierwszego planu, ale potrafił precyzyjnie ukazać nawet drobne szczegóły dalekiego tła, jak np. w „Miłosiernym Samarytaninie”, gdzie w tle widać miniaturowe postaci żniwiarzy spieszących się ze zbiorem skoszonego zboża przed zbliżającą się burzą.
Odp.:
Ja uważam, że impresjonizm stworzony właściwie przez Clode Moneta i Edouarda Maneta, początkami sięga właśnie do Rembrandta. To on umiał światłem tak zachwycić, że...
On nie robił tego kontrastowymi plamami, on budował atmosferę obrazu kolorem, potrafił osiągnąć taki efekt, że można było wyczuć powietrze w namalowanych przestrzeniach.

Pyt. Zakładam, że będąc w Leningradzie zwrócił Pan uwagę na obraz wiszący w „Galerii malarstwa rosyjskiego” (Ruskij Muziej) przy Pl. Puszkina, obok filharmonii, niedalego Niewskiego Prospiektu, a przedstawiający zimową noc niesamowicie przesyconą światłem księżyca...
Odp.:
Żałuję, widziałem tylko jego reprodukcję, ale wiem, że wydobyć kolorami farb efekt księżycowej poświaty jest niezwykle trudno. Potrafią dokonać tego nieliczni wybitni artyści malarze. Nie pamiętam tego obrazu w oryginale, może dlatego, że moim sanktuarium sztuki był wspomniany wcześniej Ermitaż, największe muzeum w Rosji i jedno z największych muzeów świata. Tu trafiłem np. na wystawę Picassa – m.in. jego rysunków, słynnego gołębia... W ogóle dzieł Picassa stale eksponowanych w Ermitażu jest sporo, skąd oni je mają, nie wiem. Ale tam dopiero zobaczyłem, jaki to był zdolny malarz, jak on umiał na gołębiu każde piórko zaznaczyć, a jednocześnie stworzyć paroma liniami jego syntezę - słynnego gołąbka pokoju. Ale to trzeba być wielkim artystą, wielkim twórcą, żeby umieć tę kwintesencję zanotować, tym szkicowym ruchem.

Pyt. W ramach wspomnianego pobytu spędził Pan też jakiś czas w moskiewskiej „Trietiakowce”. A co tam Pana zadziwiło?
Odp.:
Zwróciłem w tym muzeum, wyłącznie rosyjskiego malarstwa, uwagę na dzieła realistów i naturalistów. Robi np. wrażenie malarstwo Szyszkina, jego monumentalne puszcze, nie mające jakiegokolwiek odniesienia do polskich lasów, przeogromne drzewa, a jednocześnie... drobne szczegóły na ich pniach. Kilka sal wypełnionych wielkimi płótnami tego artysty, którego przywołuję z racji usytuowania w Puszczy Zielonka naszego Ogrodu. Warsztat malarski rosyjskich mistrzów pędzla mnie urzekał. Nauczyłem się patrzeć ich oczami, ot, chociażby na drzewo, ale także na porastający je mech i „wyczuwalne” w nim robaczki, tę wręcz mikrobiologię przyrody...
Stwierdziłem też, że Rosjanie mieli lepsze... farby. Nauczyłem się u nich sam mieszać farby, przygotowywać je w słoikach do malowania. Ale takich farb, jakie u nich umieszałem, w Polsce nie byłem w stanie odtworzyć na dostępnych tu pigmentach. Oni mieli np. rozpuszczalnik, z którego nie była prawie oddestylowana żywica. To były terpentyny żywiczne z czystą żywicą, one się lepiły. Bo obecne adamarowe terpentyny powodują, że farba szybko wysycha, a tamte nie. Podejrzewam, że dodawali kropelkę-dwie oleju makowego, który ma to do siebie, że schnie latami. Leonardo da Vinci malując „Wieczerzę Pańską” używał właśnie do farb oleju makowego. I mimo upływu wieków ten obraz nadal jest „mokry”, nie wysechł całkowicie. Podobno chcąc przyspieszyć schnięcie farb przed odbiorem fresku przez papieża, Leonardo da Vinci rozpalił w kaplicy ognisko i farby ze ściany zaczęły spływać. Fresk musiał być poprawiony, ale ślady spływającej farby pozostały.
Rozgadałem się na temat mojego stażu w Leningradzie i Moskwie, ale dodam jeszcze, że musiałem szybciej niż zamierzałem powrócić do Poznania, gdyż rektor Polański zachorował, zmieniły się tematy egzaminacyjne i chcąc uniknąć niespodzianek wolałem mieć –jak to się mówi- rękę na pulsie. W naszej uczelni egzaminy były dość rygorystycznie egzekwowane.
Pobyt w uczelniach artystycznych sąsiadów oceniam bardzo dobrze. Poznałem wielu wspaniałych malarzy, nauczycieli rzemiosła, których nazwisk z uwagi na odległy czas (mija przecież 50 lat), niestety, nie pamiętam. Kołacze mi się tylko imię Wołodia, który był naszym opiekunem, ale trudno z nim było nawiązać bardziej przyjacielskie relacje, bo był całkowicie oddany komunizmowi. Nadmiar ideologii w codziennych sytuacjach był trudny do „strawienia”.

Pyt. Kończąc ten wątek – może przypomina Pan sobie jakieś „smaczki” z tego pobytu?
Odp.:
Myślę, że mógłbym opowiedzieć o wielu, ale ograniczę się do kilku - typowych dla owego czasu – sytuacji. Otrzymaliśmy kilka ćwiczeń malarskich, i tak: trzeba było namalować stojący na Newie naprzeciwko „Letniego Sadu” i „Domku Piotra I” pancernik „Aurora” (w mitologii rzymskiej Aurora to boginii poranku, poetycka jutrzenka swobody...) uwypuklając napis i stojącą na pokładzie czerwoną gwiazdę. Nie mogło być przecież inaczej. Tematem innego ćwiczenia było też namalowanie w głównym muzeum Lenina w Leningradzie, obok Instytutu Kultury, niedaleko Dworcowoj Nabiereżnoj czyli bulwaru pałacowego garnituru Lenina z dziurą po kuli, czy Lenina w więzieniu, w którym zmuszano go do ciężkiej fizycznej pracy. Trzeba było oddać na obrazie wysiłek przywódcy rewolucji i spływający zeń pot. Pamiętam, że wprowadziłem tu metaforyczny motyw czary (ale chrześcijańskiej), którą przelała kropla... potu. Udało mi się stworzyć pewne przesłanie , które patrząc z dzisiejszej perspektywy – chyba było trafnym prognostykiem...
Cóż jeszcze – wrażenie musiało robić najgłębsze w Europie metro, spacery po mostach, zwłaszcza tych z pięknymi starymi latarniami. Białe noce ze zwodzonymi mostami dla przepływających statków morskich, Leningrad - dawny i dzisiejszy Sankt Petersburg - leży przecież na ok. 100 wyspach. Oczywiście także białe noce z „sowietskim szampanskom”, który tam był dla mnie tanim, a jednocześnie bardzo smacznym trunkiem.

Pyt. Wiem, że utrzymuje Pan kontakty z licznymi galeriami, które wystawiają i sprzedają Pańskie prace. W jakich miastach można spotkać obrazy Mistrza?
Odp.:
Przede wszystkim w Toruniu, ale weszliśmy teraz w niesprzyjający okres i liczne galerie plajtują. Ludzie, niestety, nie mają pieniędzy, a zakup obrazu nigdy nie był pierwszoplanową potrzebą. Niemniej, w kilku galeriach Torunia mam jeszcze trochę obrazów. To jest –można powiedzieć- rodzinne moje miasto, w pobliżu się urodziłem i z chęcią co roku podejmuje ‘sentymentalną podróż’ jadąc tam w odwiedziny. Poza tym, są moje obrazy w galeriach Poznania i Zielonej Góry, gdzie jeszcze parę lat temu kupowali je przede wszystkim Skandynawowie. Dlatego w krajach skandynawskich mam bardzo dużo swoich prac, miałem nawet stamtąd zlecenia.
Dużo obrazów wywiozła do Szwecji córka jednego z naszych działkowców – p. Stefana A. Są też moje obrazy w USA, na pewno co najmniej kilka w Chicago, Niemczech, Austrii, Holandii, W.Brytanii i Kanadzie. Co ciekawe, chętnie kupowane są płótna realistyczne, obrazowe, które posiadają pewien liryzm. A te cechy posiadają malowane przez mnie obrazy o motywach polskich, w tym gustują polonusy.
Mnie nie interesują jakieś twórcze poszukiwania, tzw. „indywidualna droga”. Dla mnie ważne jest to, że mogę ucieszyć człowieka swoją pracą, że on czuje się zintegrowany ze mną, ze moje odczucia są w pewnym sensie jego odczuciami. To jest dla mnie bardzo istotne i to mnie nęci. Nigdy się nie zgodzę z tymi, którzy mówią: kopiujesz naturę. Nikt jeszcze nie skopiował natury, nikt, nie ma takiego, może ją tylko interpretować, czyli twórczo pokazać, przekazując innym jako przesłanie swych udczuć.

Pyt. Domyślam się, że Ogród i tutejsze okolice, ich spokój, możliwość czerpania niektórych motywów, sprzyjają natchnieniu i pracy artystycznej...
Odp.:
Nie tylko niektórych motywów, prawie wszystkich! Gdziekolwiek się obrócę, wszędzie widzę coś, co mogę namalować. Ale niestety – czasu nie starcza, a i pieniędzy na płótna również. Taka jest prawda. Ja natomiast bardzo dużo szkicuję i kiedyś w końcu te szkice przetworzę w obrazy, choć jednocześnie wiem doskonale, że uda mi się to tylko w części. Nieraz wieczorami, kiedy nie maluję, przeglądam kartki ze szkicami i o!, te na pewno zrealizuję. I co ciekawe, posiadam na tyle wyostrzony zmysł percepcji obrazu, widoku, że pamiętam, gdzie i kiedy to naszkicowałem, o jakiej porze roku i dnia, i pamiętam, jakie to miało wówczas kolory. Umiem się wczuć w utrwalony na szkicu obraz, od razu mi się wszystko przypomina, a widziane w wyobraźni kształty i detale niezwłocznie maluję. Częściej sięgam teraz do akwareli, którą uważam za jedną z trudniejszych technik.

Pyt. A pastele?
Odp.:
Preferuję olej i akwarelę, zwłaszcza ostatnio. Pastelami lubiłem robić portrety, tak jak Nona O. (nasza wspólna znajoma malarka). Ale malowałem je, gdy był na nie zbyt. W tej chwili wiara namawia mnie i chce, by portret robić raczej w olejnicy.

Pyt. Przypominam sobie, że w 2003 roku zorganizowano tu w Ogrodzie w D2 (dom dziłakowca) wystawę prac Mistrza. To była jedyna –jak na razie- okazja, by działkowcy mogli zapoznać się en bloc z Pańskim malarstwem.
Odp.: Tam była część takich prac, o jakich wyżej wspominałem, tj. będących w większym lub mniejszym stopniu kopiami. Ja uwielbiam od czasu do czasu kopiować, bo to w pewnym sensie pozwala mi pogłębiać moje umiejętności warsztatowe. Im człowiek dłużej maluje, tym bardziej popada w rutynę, by jednak jej uniknąć – czasem sięgam właśnie poprzez kopiowanie- do warsztatu innych twórców. Lubię, na przykład, Wierusza-Kowalskiego, jego alegoryczne obrazy ze zwierzętami, szczególnie wilkami. Uwielbiam malarstwo z drugiej połowy XIX wieku Józefa Brandta czy wspominanego już Francoisa Bouchera – rokokowego malarza. Bo oni maja coś takiego w sobie, co jest mi bardzo bliskie, ale jednocześnie dają mi swoistego ’kopa’, abym malował po swojemu, tak jak ja chcę. Zdarzają mi się klienci, którzy życzą sobie, by namalować ich w kostiumie historycznym jakiejś postaci, np. Marii Antoniny czy Cesarza Franciszka Józefa. Jeśli to robię, to raczej dla waloru pewnej niespodzianki, odskoczni od tego, co maluję. Ale to także dla mnie szkoła, trzeba ciągle mierzyć się z czymś innym, stale wzbogacać i doskonalić swój warsztat. Dopóki człowiek żyje, musi się uczyć.

Pyt. Znany jest Pan w naszym Ogrodzie także jako miłośnik wędkowania i grzybobrania. Sukcesy w obu dziedzinach znamy z dorocznych konkursów spławikowych, a także z fotografii zamieszczonych w ‘Galerii’ społecznościowego forum dyskusyjnego ROD.
Odp.:
To wszystko się zgadza. Zauważam u siebie takie okresy: jak rozpoczyna się sezon wędkarski muszę parę razy pójść na ryby; później przystępuję do malowania, po czym, gdy nastanie czas grzybobrania, to każdą wolną chwilę od stania przy sztaludze spędzam w lesie. Czasem wychodzę rano i wracam dopiero po południu.

Pyt. To zna Pan okoliczne lasy bardzo dokładnie...
Odp.:
Tak, znam je tak dalece, że gdybym był pazerny na pieniądze, to zarabiałbym nie malowaniem obrazów, a właśnie na... grzybach.

Pyt. Z tego, co obserwuję, to ułożyły się Panu bardzo dobrze relacje z miejscowymi gospodarzami Barcinka. Czy jakieś produkty z ich gospodarstw można by w tej chwili zarekomendować?
Odp.:
Można, oczywiście; polecam fantastyczny twaróg, jajka, można również masło kupić. Jest trzech gospodarzy: Czajka, Gurbada, Sobański i u każdego te produkty można nabywać. Sobański to ten od „oponki”. Ta żywność tutejsza jest wyśmienita, o walorach smakowych niespotykanych w produktach sklepowych, jajka – na przykład- są fantazyjnie smaczne. Nieraz nie mogę się nimi najeść, gdy przyrządzę je ‘po wiedeńsku’... takie dobre! Poza tym, ci ludzie tutaj są bardzo życzliwi.

Pyt. Wspomniana „oponka” zastąpiona dzisiaj altaną, ogródkiem i ławami pełni właściwie lokalną funkcję integracyjną.
Odp.: Tak, to jest miejsce, gdzie działkowcy integrują się z miejscowymi. Gdy trzeba coś pomóc w Ogrodzie, przyjdą, nie odmówią. Wśród okolicznych mieszkańców są przedstawiciele różnych rzemiosł, którzy oferują usługi taniej niż w Poznaniu.

Pyt.: Czy Pana oko, jako artysty, dostrzega coś niefrasobliwego w estetyce naszego Ogrodu, tj. obydwu jego częściach: zachodniej i wschodniej? Co Ogród mogłoby upiększyć, by wzmocnić pozytywne wrażenia estetyczne w jego ogólnym wyglądzie?
Odp.:
Ja powiem tak, mnie urzeka nasz Ogród, tj. wschodnia część, a to dlatego, że jest fantastycznie położony, zaś działki-ogródki zadbane. Jadąc główną ulicą Różaną do siebie cieszę się, że tu jestem, dostrzegam otaczające mnie piękno i czuje się dobrze. Ale... przepraszam użytkowników działek w Ogrodzie zachodnim – ci nasi sąsiedzi nie tylko nie zintegrowali się wspólnie z nami, ale także ze swoimi sąsiadami, oni wyobcowali się nawet sami od siebie. Wszystko robią indywidualnie i dla siebie, nie mają nic takiego, co by mnie do nich przeciągnęło. Może to się zmieni, mam taką nadzieję, ale nieraz przechadzając się po tamtej części Ogrodu zastanawiam się widząc przy niektórych działkach „mur” z drzew i krzewów czy tam jest domek, czy go nie ma, czy jest tam jakiś człowiek, czy też nie, wreszcie czy jest może jakiś kwiatek, czy go nie ma. Jeśli mi tam coś przez zieleń błyśnie, to i tak nie śmiem się zbliżyć, bo a nóż wyskoczy pies i mnie chapnie. U mnie czy w ogóle na naszych działkach wschodnich tego nie ma, tu jest więcej otwartości i –jak to się modnie mówi- transparentności. Podoba mi się wjazd do naszej części: jest wiele kwiatów, krzewów, czasem jakiś ‘dobry człowiek’ zamiecie pozbruk; krótko mówiąc – jest kolorowo i czysto, podoba mi się.
Jadąc dalej – trafiam na sadzawkę, z daleka wygląda na zarośniętą, z bliska- otoczona ładną kompozycją przeróżnych roślin tworzących piękną oprawę dla tego wodnego oczka. To bardzo malowniczy zakątek. I mam wielką satysfakcję, że czasem jadę tą trasą.


Może niepotrzebnie o tym tu mówię, bo słyszałem że wspomniana malowniczość przyciąga tu wielu kierowców, nawet zbyt wielu, a miejsce to jest coraz częściej odwiedzane przez dzieci na rowerach. Pogodzenie aut z rowerami stwarza nieraz zagrożenie dla dzieciaków, nie mówiąc o idących nad jezioro. Myślę, że powinno się ograniczyć liczbę aut w tym miejscu. Zgłaszam to pod rozwagę sąsiadów, zwłaszcza tych lekkomyślnie tędy pędzących...
Pokuszę się tu o filozoficzną dygresję: czy my, kurcze, jesteśmy skazani tylko na „użytkowanie” działki, czy też na to, kurcze, by sobie i innym piękno czynić z uprawianej przyrody? Działki mamy piękne, ale wychyńmy też poza nie. Na początek... wykośmy trawę na zewnątrz przed płotem swojej działki.

Pyt. A jakie życzenie miałby Mistrz, jako wieloletni działkowiec, a więc dostrzegający więcej niż inni, pod adresem funkcjonowania Ogrodu czy też organizacji życia przebywającej w sezonie społeczności, które umiliłoby tu jej wypoczynek czy może uczyniło go wygodniejszym?
Odp.:
Mam życzenie, żeby przestano frymarczyć tym, co stanowi pozytywne doświadczenie Ogrodu uzyskane w poprzednich latach w zakresie integracji naszej społeczności. Zaniechano ukształtowanych już i zadomowionych form tej integracji, zanikła też jakby spontaniczność działkowców. Nie podobał mi się wprowadzony niedawno mechanizm obowiązku uczestnictwa w imprezach wyrażający się obligatoryjnością opłaty na rozrywkę. Wydawało mi się, że zastosowanie podczas imprez ‘kontrmarki’ na piwo i kiełbaski rozwiązywało problem „uprawnień” uczestników. Dodanie do tego obowiązkowej opłaty, to jak dwa grzyby w barszcz.
Dzisiaj, kiedy inne społeczności się otwierają, nasza akurat się zamyka. Mam życzenie, skoro mnie Pan o nie pyta, by ten niekorzystny dla nas proces zatrzymać i dokonać sanacji naszych działkowych stosunków.

Panie Franciszku, bardzo dziękuję za tę niezwykle interesującą i pouczającą rozmowę, za cenne spostrzeżenia oraz czas, jaki zechciał Pan poświęcić na to spotkanie. Wydaje mi się, że wielu naszych sąsiadów mogło nie znać wcześniej tej strony Pańskiego wizerunku i niezwykłości Pańskiej osoby. Cieszę się, że ta rozmowa znajdzie się na społecznościowym forum Ogrodu.
Autoryzowaną rozmowę przeprowadził admin forum w dniu 5 lipca 2009.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zet dnia Sob 18:38, 31 Maj 2014, w całości zmieniany 5 razy
Nie 18:33, 12 Lip 2009 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU! Strona Główna » Historia Ogrodu a jego teraźniejszość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin