Forum POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU! Strona Główna POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU!
Społecznościowe forum dyskusyjne ROD 'LEŚNY BARCINEK' - PZD Okręg Poznański
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Pani doktor 'czerwony nosek' z Ogrodu

 
Odpowiedz do tematu    Forum POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU! Strona Główna » Historia Ogrodu a jego teraźniejszość Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Pani doktor 'czerwony nosek' z Ogrodu
Autor Wiadomość
Zet
Administrator



Dołączył: 17 Lis 2008
Posty: 1508
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Poznań

Post Pani doktor 'czerwony nosek' z Ogrodu

|
Rozmowa z Panią Ewą Zagawą – użytkownikiem działki w ROD Leśny Barcinek, pełnomocnikiem Fundacji „Doktor Clown” w Poznaniu - o pracy społecznej na rzecz chorych dzieci.

Pytanie: Po raz pierwszy w Poznaniu pojawili się clowni-wolontariusze z Fundacji „Doktor Clown” w szpitalu dziecięcym przy ul. Krysiewicza 2 lipca 2003 roku, czyli równo sześć lat temu, chociaż sam Oddział przy ul. Skrytej 1 istnieje od 30 stycznia 2003. Kim są osoby pracujące dla fundacji i jak liczny jest to dzisiaj zespół?
Odpowiedź:
Zespół wolontariuszy liczy dzisiaj około 20 osób, a tak naprawdę jest nas 22 osoby, z tym, że mamy jeszcze kilka osób, które nie są wolontariuszami szpitalnymi, tylko pomagają nam w inny sposób.
Są to przede wszystkim studenci głównie kierunków humanistycznych, ale doktorem Clownem może być także każda inna osoba, która odnajduje w sobie cechy dr. Clowna. Bywa więc tak, że cechy te odnajdują w sobie także studenci kierunków ścisłych – Politechniki, Uniwersytetu Ekonomicznego.
W tej chwili w naszej grupie wolontariuszy dominują studenci, m.in. dziennikarstwa, ekonomii, zdecydowaną mniejszość stanowią natomiast absolwenci uczelni wyższych. Tym ostatnim trudno bezpośrednio po ukończeniu studiów łączyć pracę z wolontariatem, muszą mieć czas na okrzepnięcie i ustabilizowanie nowej sytuacji zawodowej i życiowej.
Trzon grupy poznańskiej stanowią ludzie dojrzali 40-50-letni, którzy ukierunkowują młodych. Oprócz tego wolontariusze są poddawani całemu systemowi szkoleń, samo „serce na dłoni”, to za mało. W ich trakcie muszą się młodzi wolontariusze sprawdzić, wykształcenie kierunkowe tu nie wystarcza, ważne też jest, by mieli w sobie wspomniane cechy dr. Clowna.
Profil zawodowy wolontariuszy jest zróżnicowany, bo obok psychologów, pedagogów i rehabilitantów są także aktorzy, absolwenci AWF-u kierunku rehabilitacja, nauczyciele. Jest to więc różnorodna grupa osób.

Pyt.: Wolontariusze z fundacji bawią i pocieszają małych pacjentów w różnych szpitalach dziecięcych (także na ul. Noskowskiego i w Kiekrzu), ale to chyba nie jedyne miejsca odwiedzane przez Was?
Odp.:
W tej chwili dwoma podstawowymi miejscami, w których jesteśmy są szpitale przy ul. Krysiewicza i ul. Szpitalnej. Na ul. Noskowskiego nastąpiło po remoncie przetasowanie oddziałów i tam na razie nie wchodzimy. Szpital w Kiekrzu oczywiście odwiedzamy, jesteśmy z nim nawet bardzo zaprzyjaźnieni, aczkolwiek ta placówka tak cudownie funkcjonuje, że nazwa ‘szpital’ czasem aż nie przystaje do niej. Dzieje się tak dzięki zespołowi wspaniałych ludzi, przez co dzieci nie czują się tu jak w typowym szpitalu, lecz jak na wakacjach.
Natomiast chcielibyśmy wejść na stałe do kolejnych szpitali: na ul. Gąsiorowskich oraz do szpitala ortopedycznego na Wildzie. Te dwa miejsca na nas czekają i to jest nasza najbliższa przyszłość. Ale oprócz tego odwiedzamy też domy dziecka, placówki integracyjne przyjmujące dzieci niepełnosprawnych, a w Wielkopolsce docieramy także do Leszna i Kalisza. Ostatnio w lutym tego roku byliśmy w Gnieźnie.

Pyt.: Jest Pani z wykształcenia psychologiem po UAM i chyba od początku pełnomocnikiem fundacji w Poznaniu. Ile dzisiaj ma fundacja w Polsce swoich oddziałów i skąd wywodzi się sama idea terapii śmiechem?
Odp.:
Tak, zgadza się. Natomiast sama idea terapii śmiechem wywodzi się od Amerykanina Patcha Adamsa. Jest to lekarz, który wychodzi z założenia, że leczy się ludzi, a nie choroby i że zadaniem jest uczynić życie pacjenta podczas hospitalizacji jak najciekawszym i najpełniejszym. Trudno nie zgodzić się z tą ideą, i część lekarzy w Polsce ją popiera, dzięki czemu my możemy odwiedzać szpitale z naszą misją, ale jednocześnie zdarza się, że niektórych lekarzy trudno nakłonić, by założyli „czerwony nosek”, chociaż on tak cudownie działa. Zatem, wspomniany Patch Adams wymyślił terapię śmiechem, który ma wspaniały wpływ na zdrowie. Dzięki głębokiemu śmiechowi organizm funkcjonuje lepiej, a są też udokumentowane przypadki, kiedy dzięki śmiechowi zdołano pacjenta wyprowadzić – wydawałoby się- z beznadziejnej choroby. Śmiech rozładowuje napięcia nerwowe wywołane bólem, strachem i rozstaniem z najbliższymi. Pomaga przejść przez depresję czy szok pooperacyjny, czasem przywraca dzieciom wolę życia, gdy jej brak staje się zagrożeniem. Terapia śmiechem i zabawą jest wyjątkową i sprawdzoną na świecie metodą, w którą wpleciona jest także rehabilitacja na wesoło, bajkoterapia czy w ogóle arteterapia we wszystkich jej postaciach. W zależności od stanu zdrowia konkretnego dziecka trzeba zastosować odpowiednią, że tak powiem, formę śmiechoterapii.
A jeśli chodzi o oddziały naszej fundacji w Polsce, to jest ich 20, przy czym najmniej placówek znajduje się na wybrzeżu – istnieje tylko w Gdańsku. Do Polski idea śmiechoterapii dotarła za pośrednictwem Austrii i fundacji „czerwone nosy”, a te –jak już pamiętamy- od Patcha Adamsa. Dokładnie 10 lat temu organizacyjnie ta idea zaistniała w Warszawie i stąd kolejno zaczęto tworzyć poszczególne oddziały w kraju. W Poznaniu powstał z inicjatywy koleżanki Karoliny Mostowskiej i mojej, to była nasza wspólna myśl, sześć lat temu jako szósty oddział w Polsce.

Pyt.: Z fundacją związana jest także znana psycholog – prof. dr hab. Irena Obuchowska, autorka m.in. wydanego w 2008 roku przez „Media Rodzina’ zbioru felietonów „Nasze dzieci”?
Odp.:
Jeśli powiem, że p. prof. Obuchowska jest naszą ikoną, to nie będzie w tym przesady. Jest honorowym członkiem oddziału poznańskiego i służy nam wielkim wsparciem merytorycznym. Jej wszystkie myśli i publikacje są lekturą obowiązkową dla naszych wolontariuszy.

Pyt.: Czy Pani tylko organizuje pracę oddziału poznańskiego, czy też wciela się czasem w rolę doktora „czerwony nosek”, bo tak zdaje się nazywają was dzieci?
Odp.:
Otóż, przede wszystkim się ‘wcielam’. Od samego początku powstania oddziału chcieliśmy tworzyć zespół wolontariuszy, żeby objąć jak najwięcej placówek w Poznaniu. I to jest najprzyjemniejsza strona tego przedsięwzięcia. Natomiast przy coraz większym natłoku spraw formalno-organizacyjnych pozostaje mi coraz mniej czasu, by chodzić do szpitala, a to jest przecież najwspanialsze, co dodaje skrzydeł.
Oddział fundacji przypomina prowadzenie zakładu pracy. Wszelkie kontakty naszych 22 wolontariuszy muszą być od strony formalnej bardzo dobrze przygotowane. Od kilku lat mamy ustawę o pożytku publicznym i wolontariacie, która nakazuje i sugeruje takie sprawy, jak np. ubezpieczenie wolontariuszy czy umowy z placówkami – odbiorcami naszej działalności. Dzięki temu niesiemy pomoc taką, jaka jest oczekiwana przez odbiorcę.

Pyt.: Jak to właściwie jest ze zdolnościami artystycznymi – trzeba je posiadać czy też można nabyć odpowiednie umiejętności na szkoleniach przybliżających arkana sztuki cyrkowej?
Odp.:
Zawsze najważniejszą rzeczą przy naborze wolontariuszy jest określenie, czy dana osoba ma predyspozycje clownowskie, tj. czy jest kontaktowa, czy ma dystans do własnej osoby i nie obawia się śmieszności, gdy zakłada czerwony nosek i lęka się, że zobaczy ją w szpitalu ktoś znajomy. My przy tym przebieramy się w szalenie barwne stroje i nasze zachowanie bardzo odbiega od zachowania osób dorosłych. Ważne też jest, by osoba ta miała poczucie humoru. Jeśli ktoś dysponuje powyższymi cechami, to bardzo łatwo jest wzbudzić w nim umiejętności clownowskie: charakterystyczne chodzenie, odpowiednią mimikę i gestykulację. Tym się zajmują ściągani przez nas na szkolenia wolontariuszy różni fachowcy i profesjonalni clowni. W ogóle staramy się szkolić i pogłębiać specjalistyczną wiedzę cały czas, bowiem mamy świadomość, ile jeszcze pozostaje niepoznanych wiadomości i umiejętności. Wszystko to robimy z myślą o niesieniu pomocy choremu dziecku.

Pyt.: Wiadomo, że śmiech działa na dziecko odprężająco, na ten moment odrywa je od szpitalnej rzeczywistości i pozwala mu „oswoić” obcą i groźną sytuację. Śmiechoterapia jest elementem czegoś dla dziecka znanego, ciepłego i rozluźniającego, pozwala mu na ten krótki czas o tej nowej sytuacji zapomnieć. Czy Pani ma jakieś własne obserwacje z tym związane, potwierdzające skuteczność swojej wizyty w szpitalu?
Odp.:
Owszem, mam takie doświadczenia i tak naprawdę są to najpiękniejsze momenty. Dzieci mogą zareagować różnie – zdarzają się też takie, którzy okazują lęk przed clownem. Naszą rolą jest w tych przysłowiowych pięciu minutach odblokować dziecko. Wyobraźmy sobie dziecko, które leży w szpitalu trzecią dobę, nie oswoiło się jeszcze z nową dla niego sytuacją, a mama nie może przy nim pozostać. Dzieciak taki jest podłamany. My pomagamy mu „przełamać lody”, obdarowujemy go drobiazgami, rozśmieszamy, staramy się oswoić go z prostymi zabiegami medycznymi (welflon to motylek), przez co przy kolejnej zmianie welflonu czy zastrzyku dziecko nie jest już tak zestresowane i spięte. Wytwarzamy inny klimat i to naprawdę działa.
W swojej sześcioletniej karierze miałam także doświadczenia szalenie dramatyczne, gdy przychodziliśmy kolejny raz na oddział i okazywało się, że małego pacjenta już nie ma... Trudno wtedy, ot tak, wyjść ze szpitala, to się przenosi gdzieś tam na emocje. Ale na szczęście było też mnóstwo sytuacji odwrotnych, kiedy aż nie spodziewaliśmy się takiej akceptacji. W ubiegłym tygodniu będąc z wizytą w szpitalu na ul. Szpitalnej w Poznaniu spotkaliśmy Łukasza, który nieprawdopodobnie entuzjastycznie zareagował na nasz widok i to było coś niesamowitego.
Po takich spotkaniach człowiek wychodzi nie tylko uskrzydlony, ale nie odczuwa też skutków nagromadzonego zmęczenia emocjonalnego, gdzieś ono po paru godzinach ucieka. Człowiek nabiera sił na cały następny tydzień.

Pyt.: Zapytam o z pozoru banalną sprawę – jak Pani znajduje czas na tę w znacznym stopniu społeczną działalność? Przecież ma Pani dość liczną „męską” rodzinę (trzech synów, mąż), która na pewno potrafi mocno absorbować.
Odp.:
Jak każdy wolontariat, także i ten dodaje skrzydeł. Jeśli coś staje się pasją, to ona niesamowicie uzależnia. Wówczas człowiek tak kombinuje, że musi znaleźć czas na jej realizację. Nie przeczę, że w moim przypadku dzieje się to kosztem codziennych, przyziemnych spraw, ale moja rodzina akceptuje to, co robię. Ba, nawet najstarszy szesnastoletni nasz syn próbuje się uaktywniać w tym moim kierunku, na razie jeszcze nie jako wolontariusz, ale wspiera mnie pomagając w budowaniu strony internetowej, przygotowywaniu zdjęć itp. Spotykam się z pełnym zrozumieniem ze strony rodziny dla mojej pasji.

Pyt.: Czy nasz Ogród mógłby pomóc Pani w tej wielce pożytecznej działalności?
Odp.:
Myślę, że fajną sprawą byłoby wspólne rozgłoszenie w tej społeczności faktu istnienia naszej fundacji. Chętnie zorganizowalibyśmy w Ogrodzie imprezę dla dzieci, np. przy okazji „wianków świętojańskich”, włącznie z malowaniem tworzy dzieciom. Jeśli będą nasi sąsiedzi zainteresowani tą ideą, to każda pomoc jest mile widziana, a więc 1% od podatku dochodowego, na stronie fundacji [link widoczny dla zalogowanych] można dokonywać tanich zakupów w sklepie internetowym czy po prostu wesprzeć nas dowolną inną pomocą. Mamy np. wspierających fundację, którzy projektują pocztówki, albo robią dla nas profesjonalne zdjęcia. Ktoś inny zajmuje się marketingiem – szuka dla nas sponsorów lub jeśli otrzymujemy dorowiznę, to nam ją nieodpłatnie przywożą (pomoc transportowa). Tych form pomocy może być dużo.
Może przy okazji kolejnej imprezy integracyjnej w Ogrodzie, np. w przyszłym roku w maju w „Święto sąsiadów” zorganizujemy loterię fantową bez pustych losów? Pomysłów może być wiele i chętnie się w nie włączę mówiąc np. o dobroczynnym wpływie śmiechu. Potraktujmy to jako naszą ogrodową perspektywę.

Pyt.: Na koniec – kto może zostać wolontariuszem w Pani fundacji, czyli „doktorem clownem”?
Odp.:
Każda pełnoletnia osoba z dużym poczuciem humoru, dystansem do siebie i która jest otwarta na nowe doświadczenia, lubi się uczyć, a poza tym dysponująca umiejętnością pracy w zespole. Taka osoba musi też mieć rozwinięte poczucie odpowiedzialności i rzetelności, bo pracujemy dla dzieci, a tu nie ma miejsca na „nawalanie”. Zapraszam potencjalnych zainteresowanych z naszego Ogrodu.

Bardzo Pani dziękuję za czas i interesującą wypowiedź ilustrującą niecodzienny model życia z pasją społecznikowską w bliskim tle.
Rozmawiał admin forum (14 VI 2009). Tekst wywiadu był autoryzowany.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zet dnia Nie 13:55, 13 Lis 2011, w całości zmieniany 4 razy
Czw 18:12, 18 Cze 2009 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum POROZMAWIAJ Z SĄSIADEM Z... OGRODU! Strona Główna » Historia Ogrodu a jego teraźniejszość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin